Wino (?) wiśniowe #1
Jak wiecie, planuję w tym roku zrobić swoje pierwsze wino. Nie mam w tym żadnego doświadczenia, więc postanowiłam, że najpierw zrobię coś na próbę. I tak pojawił się pomysł na wino z wiśni. Tylko… czy mamy prawo nazwać to winem? Otóż nie 🙂 Rozmawiałam na ten temat z pewnym sommelierem – wino może być tylko z winogron. Robisz coś z wiśni, gruszek, agrestu – nazywaj to sobie, jak chcesz, tylko nie winem.
Po części rozumiem ten tok myślenia. Z drugiej strony, fermentacja w celu uzyskania „wysokoprocentowego alkoholu z wiśni” to taki sam proces, jak w przypadku winogron. Nie dziwi zatem, że zwykliśmy mówić i myśleć po prostu o winach owocowych.
Zależy mi, aby w moim przypadku wszystko było poprawnie. Chcę zatem utrzymać tę prawidłową nomenklaturę, ale uważam, że do wszystkiego należy mieć zdrowy dystans. Zdecydowałam więc, że „to coś, co robię z wiśni”, nazwę sobie winkiem 😉
Moje winko już pięknie fermentuje w balonie, ale to nie była bułka z masłem.
Wiśnie dostałam od Pani Marysi z Rudnik. Całkowicie bio, niepryskane. Natura 100% 😛 Ale miało to swoje konsekwencje. Niemal trzy godziny zajęło mi przebieranie owoców, odrzucanie tych zepsutych, nadpsutych, stłuczonych. Cóż… potrzebowałam 10 kilogramów zdrowych wiśni. Potem trzeba było je jeszcze wydrylować, co zajęło kolejną godzinę, a może i dłużej… Przestałam już odliczać czas.
Wreszcie, mając już gotowe wiśnie do moszczu, mogłam wykorzystać specjalnie kupiony zestaw do robienia wina. Zdecydowałam się na ten z firmy Browin – wydał mi się całkiem OK, kompletny, no i jego cena była przystępna.
Do moszczu wleciały zatem drożdże, pożywka, pektoenzym i syrop cukrowy. Balon oczywiście zamknęłam korkiem z rurką fermentacyjną.
Wszystko z niemałą pomocą odstawiłam w bezpieczne miejsce w piwnicy, na styropianie, aby nie ciągnęło zimno od ziemi 😉
Jak mogę podsumować ten etap? Na początku, kiedy studiowałam przepis, wszystko wydawało się takie proste, ale samo przygotowanie owoców zajęło mnóstwo czasu. Dobrze, że winogron nie trzeba drylować 😉
To jednak jeszcze nie koniec pracy z winkiem. Trzeba do niego regularnie zaglądać. Po 24 godzinach od odstawienia, muszę je dosłodzić kolejną porcją syropu cukrowego. Cukier dobrze jest właśnie podawać cyklicznie. Nie może być go za dużo na start, bo drożdże nie będą chciały pracować. Wszystko na szczęście da się skontrolować – dzięki cukromierzowi możemy decydować jak mocne i słodkie (lub wytrawne) wino chcemy uzyskać.
Za tydzień zatem kolejna wizyta u balona 😉 A za jakiś czas zlewanie wina znad osadu i może jeszcze klarowanie. Wszystko zależy od tego, jak winko będzie ze mną współpracować. Na razie mogę podziwiać jak puszcza bąbelki.
Na koniec ogromne podziękowania dla:
- mojego brata Przemka – za zebranie owoców, pomoc w ostatnim etapie ogarniania balona i naszykowanie podłoża (styropian 10-ka :D)
- Ani – za zebranie owoców, pomoc w drylowaniu i w ogóle za towarzystwo. Na pewno nie poszłoby tak szybko, gdyby nie dodatkowa para rąk 🙂
- dla całej mojej rodzinki za wsparcie oraz trzymanie kciuków :)) To ostatnie będzie jeszcze bardzo, bardzo potrzebne! Produkcja wina zajmuje czas i miejsce, więc jestem niezmiernie wdzięczna za to, że nie jestem z tym całkiem sama.
A na ostatnim zdjęciu właśnie ja – młoda winiarka, która jeszcze nie wie, co ją czeka ;))