Prawdziwe wino #1
Tym razem zdecydowałam się na zupełnie inną recepturę niż w przypadku wiśni. Oglądałam dość dużo filmów Malinowego Nosa na YouTube, przeglądałam jego treści i postanowiłam, że to właśnie z jego przepisu skorzystam. Najpierw jednak musiałam uzupełnić zapasy. Planowałam uzyskać więcej litrów alkoholu, dlatego trzeba było rozejrzeć się za kolejnym balonem. Koniec końców zakupiłam jednak pojemniki fermentacyjne. Szklany balon jest bardzo ciężki i nieporęczny. Co więcej – postanowiłam przygotować dwa rodzaje wina, troszeczkę poeksperymentować. Oprócz pojemników, zakupiłam płatki dębowe, aby uzyskać efekt smaku starego wina (jestem bardzo ciekawa rezultatu). Potrzebowałam zatem więcej akcesoriów, a wydatki rosły. Zadziałały tutaj więc także względy ekonomiczne.
17 września był dniem winobrania. Moja mama na bieżąco dawała mi znać, w jakim stanie są winogrona. Już wcześniej były dojrzałe, na początku września nawet sama i kosztowałam. Ale do wina najlepsze są owoce nawet trochę przejrzałe. Dobrze byłoby też nie zbierać owoców w deszczu, ponieważ nasiąkają wodą.
I tak wspomnianego 17 września zrywaliśmy winogron. Pogoda nie była najlepsza, było zimno, czasem przelotnie padało. Uzbieraliśmy ponad 20 kg. Myślałam, że uda się 10 kg więcej, ale trochę owoców wyjedliśmy, niektóre kiście nie nadawały się już kompletnie do spożycia, wiec dobre i to!
Owoce przepłukałam dwukrotnie. Opinie na ten temat są różne – myć czy nie, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mam w winie jakiś brud czy pająki. Następnie przyszedł czas na przebieranie owoców. Nie cierpię tego etapu. Ale robiło się to szybciej niż z wiśniami, a w dodatku miałam pomocników. Nawet moja babcia mnie wsparła 🙂 Owoce od razu także oddzielaliśmy od szypułek.
Przygotowałam syrop cukrowy. Trwało to baaardzo długo, ponieważ na tyle kilogramów owoców musiałam mieć przygotowane kilka litrów wody. Po wystudzeniu syropu, rozrobiłam drożdże i pozostawiłam je do wyrośnięcia. Wtedy przyszła pora na rozdrobnienie owoców. Bardzo czekałam na ten moment. Byłam ciekawa, jak to będzie „czuć” owoce tak mocno w dłoniach. Absolutnie nie wchodziło w grę tłuczenie owoców albo miksowanie czy blendowanie (przecinanie lub rozdrobnienie pestek przyniosłoby winu gorycz). I cóż… dostałam na rękach uczulenia 😀 Szczypało jak nie wiem, ale z pomocą mamy, dałam radę! Na koniec do zmiażdżonych owoców dodałam wystudzony syrop oraz drożdże i pożywkę.
Pojemniki zabezpieczyłam pokrywkami z rurkami fermentacyjnymi, a potem… sprzątałam i sprzątałam 😉
Dość długo czekałam aż wino zacznie pracować. Po kilkunastu godzinach bez efektu, pod pojemniki położyłam styropian. Być może po prostu było za zimno, bo po tej zmianie zaczęło się dziać. Wino baaaardzo mocno buzowało.
I tak zakończył się etap numer 1. Obiecuje już wkrótce opisać co było dalej. Stay tuned!