Nasza winorośl

Spójrzcie na winogrono, które pnie się po murze jednego z budynków gospodarczych moich rodziców. To właśnie z niego powstanie moje pierwsze (prawdziwe) wino!

Jaka jest jego historia? Na pewno dłuuuuga. Jest starsze ode mnie, choć trudno określić jego wiek. W to miejsce krzew został przesadzony jeszcze przez mojego dziadka (wcześniej winogrono wzrastało przy ścianie naszego domu). Od śmierci dziadka minęło już 28 lat, zatem można się domyślić, że sam krzew nie jest tym najmłodszym. Widać to także na jego gałęziach przy samej podstawie, ale także po rozmiarze – zajmuje naprawdę dużą powierzchnię ściany. 

Winogrono doświetla południowe i zachodnie słońce. Tutaj na zdjęciu uchwyciłam je wieczorem, na sam koniec majowego dnia. Słońce znika za horyzontem, ale jest dość ostre, krzew łapie się nawet na jego ostanie promienie. 

Przyznaję, nie jest to roślina doglądana. W zasadzie pozostawiona sama sobie. Podpięta w kilku miejscach lata temu. Owszem, zrywamy owoce, ale tylko dla samego skosztowania, nie wykorzystujemy ich nawet do przetworów.

Widać, że pędy powoli anektują dach… 🙂 Myślę, że ten krzew ma w sobie ogromną siłę, taki ukryty potencjał.

Pamiętam, że w dzieciństwie, wraz z moim rodzeństwem, zrywaliśmy latem liście winogronu i używaliśmy ich jako pieniędzy (często bawiliśmy się w sklep). Teraz szkoda mi byłoby zerwać choć listek, każdy element krzewu jest drogocenny.

W tym roku na pewno nie zrobię z krzewem nic więcej. Zostawię wszystko naturze, bo sama radzi sobie doskonale. Cieszę się na widok owoców i mam nadzieję, że żadne nagłe zjawiska pogodowe nie zniszczą tego potencjału.

Chciałabym zrobić swoje pierwsze wino właśnie z tego, co mamy. Bez kombinacji, używając jak najprostszej receptury. A jeśli w nowym roku moje chęci będą jeszcze silniejsze, zaopiekuję się naszym winogronem tak, jak na to zasługuje. Być może będę wtedy wiedzieć więcej o najlepszych warunkach, ochronie i… hybrydach 🙂